Na początku, kiedy zaczynałam filcować, myślałam, że nigdy nie będę robić tego na mokro :)
No, ale w końcu się przełamałam. Pierwsze prace to był koszmar. Etui na telefon wyszło 2 razy za duże, a klapka za krótka. Teraz jak je komuś pokazuję, to jakoś każdy kojarzy je z, hm... kapciem. No cóż. Może na razie, akurat nim, nie będę się chwalić ;)
Nie zrażając się jednak, postanowiłam iść za ciosem, i któregoś gorącego popołudnia, rozsiadłam się z folią, mydlinami i całą resztą, na balkonie. Oto co wyfilcowałam:
A z tych stert naleśników z wisienką powstały później...
...takie oto róże, które bardzo szybko odnalazły nowych właścicieli.
Od tej pory zakochałam się w filcowaniu na mokro. Oczywiście "igłowego" nie zdradzam i też, co jakiś czas, coś "suchego" powstaje. I to nie tylko króliczki i misie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz